Wiersze wybrane








Do dziecka

Ty jesteś moim SŁOŃCEM. 
Najjaśniejszą gwiazdą w kosmosie. 
Ja - planetą bez blasku
krążącą wokół swojej osi. 

Lecz gdy już wokół Ciebie 
wydepczę orbitę, 
rozbłyskam się SŁOWEM w ciemności. 

Światłem od Ciebie odbitym.

Dzieciństwo

BAJKA 
z kolorowymi obrazkami. 
Chwila w siedmiomilowych butach. 
W kapturku krasnoludka.

PAMIĘTNIK 
z czerwonym serduszkiem. 
W pożółkłych kartkach-niezabudka. 

MOTYL POEZJI, 
co musnął skrzydłem rąbka 
różanego płatka, 
niepomny, że KSIĘGA ŻYCIA- 
to proza 
w twardych, szarych, okładkach.  
Lato u babci

Lato u babci 
pachnie polem i łąką. 
Na stole kubki z mlekiem. 
Bochen żółty 
jak słonko. 

Przy stole dziadek 
jak wiatrak stary, 
z wąsem z konopnych włókien. 
I ty – babciu - podobna do kwoki, gdy cię obsiądą wnuki. 
Do wnuka

Nie zwijaj dłoni w pusty rulonik, nie zwijaj, wnuku. 

Otwórz je szeroko dla ludzi, 
bo dawanie jest wielką sztuką.

Uwierz mi, proszę, na słowo, 
że to wszystko co na nich położysz, 
na pięcioliniach twych palców nutami 
w radosną pieśń się ułoży. 
Twoje słowa

Twoje słowa, wnuku, 
to źrebięta Pegaza. 
Tyle w ich skrzydełkach lekkości, tyle pod kopytkami rozmruganych iskierek, 
w smyczku ogona muzyki prawdziwej, 

że tylko wiersze z nich splatać, jak warkoczyki z grzywy. 
Świt

Ciszej, niż powiew wiatru, 
Na ziemię zszedł z obłoków. 
Po szczytach gór. 
Po dachach miast… 

Z różowym blaskiem w oku. 

A na co spojrzał róż ten kładł, Pędzelkiem rzęs zrudziałych. 
W gałęzie drzew. 
W przydrożny kwiat. 

I rozpłakane rosą trawy. 
Skowronek

O świcie, 
w błękicie 
wykluł się skowronek. 

Malutka nutka. 
Śpiewająca grudka. 
Na przebudzenie wiosny 
pierwszy dzwonek. 

Bo to na skowronki 
właśnie roku pora: 
rolnik 
pięciolinię 
w polu już wyorał.   
Kwiaty polskie

Spoglądam w pola rozkwitłe. 
W białe rumianki. 
W maków czerwonych kwiecie… 

I całym sercem czuję, 
że to najpiękniejsze kwiaty na świecie. 
Stąd, 
gdy z naręczem tych kwiatów, zapukam do bramy raju, 
nie pytaj mnie Panie, 
z jakiego przychodzę kraju?   
Polne maki

Maki… Maki…. Maki…. 

Pełno ich dookoła 
i wzdłuż mojej drogi… 
Zerwę je zerwę do wiersza. 
Rzucę się w ich ogień. 

 -Sparzysz się!- 
krzyknął ten mak pierwszy z brzegu. 
Maki to wypalony temat. 
Nie rozpłomienisz ich w wierszu na nowo, 
gdy w sobie twórczej iskry nie masz.  
Rumianek

Popatrz, 
jak beztrosko 
mruga w słońcu rumianek… 
Tu, na rowie, wśród pokrzyw, kwiatka swego jest panem. 

Bo nikt, nawet ten wdzięczący się do niego motylek, 
nie odważy się nad nim w tym miejscu pochylić. 

Wy też, moje dzieci, stąd go nie zerwiecie, 
ani na wianuszek, 
ani na bukiecik. 

Babcia na lekarstwo też go stąd nie uszczknie… 

Tu, w pokrzywach zakwitł 
i w pokrzywach uschnie.  
Bławatek

Jak kropla atramentu w zbożu.
Niebieska, 
aż razi w oczy. 

Tylko w niej pióro umoczyć. 

Lecz gdy rys zasadniczy bławatka uchwycić próbuję, 
z kropli tej wynurza się … ATLAS.

Siłacz, 
co na swoich barkach sklepienie nieba podtrzymuje. 
Przydrożny polny dzwonek

To już ostatni dzwonek lata. Poznaję go po smutnym fioletowym tonie. 
A choć za chwilę wiatr z łodyżki go zdmuchnie- 

na trwogę nie dzwoni. 

Bo aby głos jego ktoś usłyszał, serce musiałby mieć ze stali. 

A w piersi jego podzwania tylko…                                    rosy koralik. 
Tęcza i błotny kamień

- Jesteś tylko ulotnym zjawiskiem, TĘCZO. 
Pięknem w zasięgu oka, nie ręki. 

Stąd i nie moją poręczą. 

Gdy po chwili znikniesz, rozpłyniesz się w obłokach, 
jak podeszczowa łza, 

BŁOTNY KAMIEŃ, 
co obtoczył się twardą szarością, pod stopą moją będzie trwał. 
Gęsie degeneratki

Zapasione zmutowaną kukurydzą – zgnuśniały całkiem. 

Utraciły lotność skrzydeł. 
Ostrość i pierwotną czujność zmysłów. 
Nie rozpoznają zagrożeń, 

jak te ich siostry–dziczki. 

Stąd, nie zdziwi, 
że gęgnąć nie zdążą nawet, 
gdy ogarnie je rudy płomień przebiegłej łasiczki. 
Jaskółka

Gdy chłopiec piłką wyburzył jej gniazdo, 
myślałam, że wyrzeknie się już na zawsze 
tego miejsca, 
pod nieszczęśliwą gwiazdą. 

Bo wyburzony dom, to nie to samo, co rozbity wazon. 

A jednak powróciła, pod tę samą strzechę, 
pod niebo w niezapominajkach, 
aby strzec ruin gniazda 
i tych skorupek po jajkach… 
Bo przywiązanie do miejsca - silniejsze od urazu. 
Ptasia Niobe

Sfrunął ptak z obłoków, 
z roztrzepotaną w dziobie muchą, 
w to miejsce, 
w którym przed chwilą 
lis pyskiem grzebał w puchu. 

Po czym stanął w bezruchu. 
Skamieniał nad tym pustym gniazdem. 
A ten ból, ta rozpacz, te łzy, 
co w nim wezbrały rzeką, 
w ciągu tych paru sekund - 
wysypały mu się 
spod powiek... 
                     piaskiem. 
Jeleń

Przemknął jak płomień. 
Zalśnił sierścią z atłasu. 
W koronie rogów wspaniałych… 

I zaszył się w gąszczu lasu.

Zostały po nim te tylko 
drżące powietrza fale, 
w których, tym żywym ogniem, kształt swego piękna wypalił.  
 Biedronka

- Jeśli przez nieuwagę rozdepczesz biedronkę 
– nie mów, że to takie NIC, 

co to w źrenicy łez nie miało 
ni w żyłach krwi; 

że życie ledwie co się tliło w tej iskierce. 

Pochyl się nad nią… i zapłacz, 
by nim dorośniesz, 
w kamień nie stwardniało ci serce. 
 Ptasie śpiewy

Rano – 
raz f o r t e, 
raz p i a n o 
wyśpiewują ptaki. 

Jedni wolą 
gdy skowronek śpiewa s o l o. 
Inni – gdy w d u e c i e szpaki. 

Ja uwielbiam wróbli c h ó r e k, Ćwierkający w niebo, w chmury, ile w gardle głosu. 

Z cienkich dziobków lecą tony, 
jak spod igły patefonu. 

W świat je echa niosą. 
Wrona

Nie kracz, nie kracz już, wrono! Głusi nie zlękną się złowieszczych tonów. 
Ślepych nie przerazi skrzydeł twoich czarna chorągiew. 

Nie łódź się, 
że przy stępionych zmysłach wyostrzone ich czucie… 

Nie łódź… 

To z betonu posągi. 
 Zmierzch

Wyfrunął zmierzch… 
Na skrzydłach fioletowych. 
W chwili gdy dzień, 
odszedł już w czasu cień, 
gdy stoczył się za horyzont słońca kołem. 

Po czym spod chmur, 
strzepywał z piór, 
ten chłodny i wilgotny fiolet; 
w stygnący żar, dnia tego barw… 
I w mgłę zagęszczał go nad polem. 
Wielki Wóz

Na niebo wjechał 
Wielki Wóz, 
z budą podszytą wiatrem. 
Śmigłe obręcza gwiezdnych kół, błyskają 
żółtym 
światłem. 

Ten Wóz, 
jak z baśni 
żywcem wzięty, 
w zaprzęgu ma kasztanka. 
Za uzdę go prowadzi noc. Czarnowłosa 
Cyganka. 

Wrzuć jej do garści 
gwiezdny grosz… 
Ona ci prawdę powie. 
Wywróży z rąk 
ci dobry los… 
I snu nie spłoszy 
z powiek.  
Twarze

– Ileż to ja już w lustrze rzeki widziałam swoich twarzy. 
Twarz inną za każdym razem.

Porównam je do kwiatów. 
Wiosną była ona delikatną stokrotką. 
Płomienną różą w lato. 
A teraz, w jesieni, 
chryzantemą z przywiędłą koroną.

– A w zimie? 
Niezabudką w sercu dziecka zasuszoną?   
Kolęda 

Nie zestarzałaś się, kolędo, 
choć mówisz językiem starym, 
choć rozbrzmiewają w twojej melodii dźwięki pastuszych fujarek.

Płomienna wiara w cud Narodzin, twoja prostota i szczerość, 
znalazły w ludzkich sercach schronienie 
przed czasem okrutnym… 
                         jak Herod.  
Krokus

Krokus… Fioletowy krokus… 
Jak kropla jodyny 
przesączył się przez śniegu bandaże, 
którymi czas-taternik 
owijał nogi 
poranione o godzin głazy, 
gdy po oblodzonych wskazówkach zegara, 
jak po linie, 
ku wiośnie się wspinał… 

Proporczyk na szczycie pokonanej zimy.  
Świat Dziecka

Objęłam spojrzeniem świat dziecka, co z daleka wyglądał 
jak kolorowa piłeczka. 

Świat dorosłych przy tym świecie 
stał jak wiatrak stary, 
co miast mąkę mleć, 
o mące wciąż terkotał. 

A poeta, co z nim walczył… szablą pióra, 

przypominał obłędnego Don Kichota. 
Szukam rodziców

- SZUKAM RODZICÓW! - krzyczą plakaty. 
A pod tym krzykiem – DZIECKO. 
Takie jak każde. 

W oczach ma tylko łzy tak ogromne, jak spadające z nieba gwiazdy. 

Gdy krzyk ten słyszę, 
patrzę na to DZIECKO. 
Łza atramentu z pióra mi kapie… 
I wąziutkimi stróżkami liter 
ból mój rozlewa się na papier.  
Dziecko niczyje

Wiem, że masz matkę, lecz tak daleką, że obraz jej twarzy już ci się zmącił. 
A choć ma ona serce jak dworzec - 
ty masz w nim tylko chłodny kącik.

Wiem, że masz ojca, choć nie przy sobie, 
bo raz jest w dołku, raz w siódmym niebie. 
Świat mu się w głowie całkiem pokręcił. 
Nie ma w nim miejsca 
dla ciebie. 

Krzyknij poetko: - TO NASZE DZIECKO! Ono wszak wśród nas żyje. 
Bo coraz więcej jest takich dzieci, o których się mówi 
                                NICZYJE! 

I ty, mój, wnuku, 
dojrzyj to dziecko, 
w tym tuneliku bez świateł… 
Zapal mu świeczkę i podaj rękę. 

Stań mu się bratem.  
Jasiowe marzenie

Rodzice Jasia pracują w kółko: 
w świątek, w piątek i w niedziele… 
By Jaś miał wszystko, czego zapragnie. 
To, czego oni w dzieciństwie nie mieli.

Obiady w szkole. 
Markowe ciuchy i buty. 
Telefon komórkowy. 
I obowiązkowo…komputer… 

A gdy już myśleli, że Jaś nie ma marzeń, 
Jaś krzyknął: -Kupcie mi misia! Misiaczka!- szepnął czulej. 
Abym miał wreszcie z kim porozmawiać. 
Do kogo się przytulić. 
Spotkanie w drodze

Minęłam w drodze dziewczynkę, 
jakby mi znaną z widzenia. 
Bez słowa na dzień dobry. 
Bez słowa na do widzenia. 

Gdy obejrzałam się za nią, zachwycona jej długim warkoczem, ona też obejrzała się za mną...

Spotkały się więc nasze oczy. 

– Gdzie byłaś dotąd, mamo? 
– Poznaję cię po głosie, córeczko. 
– W oczach mi byłaś tylko plamą... 

– Gdzie byłam dotąd? – spytałaś mnie przed chwileczką. 
Patrzyłam w niebieskie obłoki. 
A ty... w ziemię, jak w sierocej chorobie. 
Stąd oczy nasze rzadko się spotykały, choć byłyśmy przy sobie.  
Kłótnia

Do oczu skaczą sobie nerwy. 
Języki chlaszczą się po twarzy. 
Jedna pięść drugiej wygraża pięści 
i krzyczy: - Ja ci pokażę! 

Aż wreszcie rozum się obudził, 
gdy złość go walnęła w głowę stłuczką. 
I tupnął nogą: -Dość tej kłótni! Porozmawiajmy z sobą po ludzku. 

Czy nie słyszycie, jak serce dziecka 
w piersiowej klatce, 
od ściany do ściany się odbija 
i trzęsie, jak groch w kołatce? 
Świerszcz

Świerszczyk, 
swojski, polny grajek,
jak skrzypeczki chwyci – 
to obcasy gubią kwiaty 
malowane w życie. 

To pod skrzydła w mig się biorą, motyle o muszki, 
żuczkom w tańcu połyskują, 
serdaczki 
krakuski. 

Czasem nawet młody żniwiarz 
tupnie sobie zdrowo… 
Słowem, 
pole całe się zamienia 
w roztańczone koło. 

A gdy zmęczą się tanczerze 
przy jego muzyce: 
skrzypki kładzie na kolach 
i rozluźnia smyczek. 
Skrzypce

Wiszą na ścianie stare skrzypce. Rezonansowe pudło na szyjce, 
bo struny już zerwane. 

Lutnik nie zasygnował je nazwiskiem. A skrzypek nie zdjął ze ściany. 

Artysta nie zabiera z sobą instrumentu, 
ani go nie porzuca. 
On się z instrumentem rozstaje.

Talent swój tylko 
zamyka w życia futerale 
i jak skrzydło u ramienia zawiesza… 

A dusza jego w skrzypcach pozostaje. 
Wirtuoz

Wirtuoz grał walca, 
z takim ogniem w skrzypiec głosie, 
że struny pękały mu pod palcami 
i ze smyczka sypało się włosie… 

A gdy już ta ostatnia struna pękła przy tym ognistym walcu, 
muzyk dokończył go patykiem smyczka 
na strunach swoich palców. 
Uderzenie z liścia

Dłoń odbita w twarzy DZIECKA. 
Na niej łzy – 
szklane nuty bez dźwięku. 

To nie odcisk dłoni pianisty. 
Nie pięciolinia jego palców. 
Ni cień fortepianowych klawiszy… 

To uderzenie z liścia, 
ciężką ręką. 
Melodia na psią nutę

W miejskim rynku tłum liczny, 
a grajek uliczny, 
na harmonijce ustnej gra. 

A tak ona mu bliska, 
że do ust ją przyciska. 
I bez przerwy na tę samą nutę gra.

Chociaż o nic nie prosi, 
ten i ów mu wrzuca grosik. 
A on w kółko na tę samą nutę gra.

Tłum przemieszcza się jak ślepy, zapatrzony tylko w sklepy… 
A on dalej na tę samą nutę gra. 

Nagle dziecko, to pod bramą, zawołało: -Popatrz, mamo, 
przy tym grajku nie ma już starego psa. 

Grajek odjął od ust rękę. 
Nuta mu wypadła z brzękiem. 
I na bruku rozbryzgała się jak łza.  
Nieuskrzydleni 

Iluż to JANKÓW MUZYKANTÓW 
nie uskrzydliła muzyka… 
Bo wietrzyk czasu porywał dźwięki 
te, spod ich smyka. 

Iluż to ANTKÓW 
nie uleciało powyżej swojej głowy… 
Bo wiatr im w oczy dmuchał, 
 nie w skrzydła 
 te, wiatrakowe. 

Ile to źrebiąt pegazowych 
do dziś nie zarżało w chmurach.. 
Bo wiatr im podciął kruche skrzydełka. 
Do pierzyn zeskubał pióra. 

Ile… 

Tyle , że powstał tam, hen na Parnasie, 
ogród talentów – samosiejek. 
Muzy je łzami podlewają. 
Wiatr w oczy już tam im … 
                  nie wieje.  
Sąsiedzi

Jak betonowe filary 
po przeciwnych stronach rzeki. 

Choć do niedawna jeszcze kłonili się ku sobie, 
jak wiotka brzezina. 

A pomiędzy nimi z opluwania się ścieki. 
Słów kamienie. 
I gnilny zapach wodorostów… 

Ręce – zerwane przęsła. 
Niezdolne do odbudowy mostu. 
Mistrz

Mistrzu, jakże to? 
W głowie masz ZŁOTE MYŚLI, 
a na nogach dziurawe trzewiki... 

Przechodnie wytykają cię palcami. 
Nie wstyd Ci? 

Złotych myśli nie odkładam do skarbonki 
lecz do SKARBNICY. 
A że ludzie palcami mnie wytykają... 

No cóż? 

Takie już prawo ulicy. 
Mówca

Mówił swoimi słowami, prosto, szczerze i na temat. 

Dla słuchaczy było to… krakanie wronie. 

Zaczął więc od cytatu: – 
Jak powiedział amerykański polityk, praw człowieka obrońca… 

po czym zacytował… sam siebie…

Brawom nie było końca. 
Kim człowiek 

– Kim CZŁOWIEK dla ciebie, Chronosie? 
Jaką mierzysz go miarką?  

– Tym ON dla mnie, 
czym zapisał się w pamięci mojej na trwałe. 
Wielki on lub mały… DUCHEM. Bo ciało ich jednakie – 

jak figurka z gliny ulepiona… kruche. 
Wagą zaś ich – bryła złota, funt kłaków, garść błota. 
Po Zeusie…

Po ZEUSIE – mity. 
Biblia – po CHRYSTUSIE. 

A co po tobie, BOŻYSZCZE, zostanie: 

czy tylko ten cyrograf z biesem, na własnej skórze wytatuowany? 
Synowie

Profesor Sonnenbruch ukrył asystenta 
przed swoim synem, 
by syn go nie zadenuncjował.

Pawlik Morozow, 
doniósł na swego ojca, 
gdy chciał on wynieść worek zboża z kołchozu… 

IDEOWCY LEPSI OD SYNÓW.

Przykładów takich wiele. 

P.S. 
Wyjdź na chwilę z pokoju, synku. 
Chcę porozmawiać z Przyjacielem. 
Gdzie ty, tam wrona…

Widoczna jak na dłoni. 
Czytelna z głosu. 
Rozpoznawalna z pierza. 

A ty nazywasz ją ptakiem ciemności? 

Ona przeczuwa to tylko, 
co pod ciemności maską, 
co jej wizją NOWEGO ŚWIATA – kaplicą, 
z sowimi oczami, 
w której czekać będą w kolejce na pochówek… 
starej, bezdusznej EUROPY kości. 
Statek czasu

Pod czyją banderą płynie statek czasu? 
Kto kapitanem u jego steru? 
Kto sieć zarzuca w zburzone fale, 
w których łez perły 
             i krwi korale? 

Pytam. 

Milczą, porozścielane na piaskach wybrzeży, 
Brzuchy i grzbiety. 

Zdejmuję szkła przeciwsłoneczne. 
Przykładam do oczu lornetę.  
W oku lornety 

Oto mechanizm machiny boga wojny… 

By go uczłowieczyć, 
czas dorysował mu brodę. 

Mózgiem i siłą napędową – światowy kapitał, 
przemysł zbrojeniowy. 

Karkiem – politycy. 

Tubą ust – media. 

Rękami – armia. 

Przestrzelonym SERCEM – narody.                              DZIECI MARSOWE. 
Obrazy 

W galeriach świata – 
tysiące obrazów. 

Zachwycają pięknem. Przemawiają do wyobraźni. 
Dają do myślenia… 

Obraz Muncha przeraża. Krzyczy: NIGDY WIĘCEJ! 

W galerii mojej pamięci – 
dwa obrazki dziecięce, 
które okiem serca można zobaczyć. 
Jeden milczeniem oskarża. Drugi stróżkami farb płacze. 
Pomniki

Nie przed jednym pomnikiem składałam biało-czerwone róże. 

Nie przed jednym pomnikiem klęczałam w łez kałuży. 

Lecz tylko przed tym pomniczkiem , w którym zmieniła się w anioła granitowa skała, 

spłonęła kartka, 
na której miast kołysanki, 
tren pisałam.  
Do Muzy 

Użycz mi, Muzo, pióra 
ze skrzydeł Picassowego gołębia... 
Użycz. 
Bym napisała choć to jedno zdanie: 

NIGDY WIĘCEJ! 

Krąg nieba wszak znów się zachmurzył. 
Mars sieje kul gradem. 
I coraz obfitsze łez i krwi ulewy.

A na niebie wciąż nie widać tęczy.    
Świat moich dziecięcych rówieśników

Nie był to bajkowy domek z piernika, z cukierkowym płotkiem, 
lecz barak…. 
ogrodzony kolczastym drutem,

wokół którego zadeptano stokrotki, zagłuszono ptasią nutę. 

Z bajki w świat ten przeniesiono piec ten tylko baby Jagi, 
z głębokim paleniskiem, 
do którego z ruszt opadała gasnącymi iskrami 

dziecięcego życia wypalona żagiew.  
Macoszy świat

Gdy wkraczał do arsenału 
Mars z iskrą w oku, 
świat mu się przyglądał z boku. 

Nie widział tych dzieci 
zza wojen rogatek, 
co w dłoniach miast książek trzymały granaty. 

Nie słyszał ich płaczu, 
ni krzyku cierpienia, 
za murem, ni w gruzach, 
w śnieżycach, w płomieniach… 

I dotąd on głuchy, ślepy na głos dziecka. 

Tamtą dla łez jego… 
li tylko chusteczka. 
I tylko nad głową 
nieba półkole - 
ochronnym mu parasolem. 
Marsowe dzieci

DZIECI... MARSOWE DZIECI. 
             GOŁĘBIE PISKLĘTA. 
 
Brak pieluszek dla tych, które się rodzą. 
Brak całunów by je spowić, gdy odchodzą. 
Plastikowych worków pod dostatkiem tylko. 
Wystarczą na długo. 

- Do czasu, 
aż ta ich ziemia, co już bez gniazd, to ich niebo, co już bez gwiazd,

zamienią się w cmentarz? 
Mały powstaniec warszawski 

Na tle muru z czerwonej cegły – pomnik małego żołnierza. 

U stóp jego niezabudka świeża.

Artysta zatrzymał go w bryle brązu, 
by pokazać potomnym, 
jakie DZIECI rodziły tamte MATKI. 

Jakiego ducha tchnął w nie czas, że wróg nie zdołał go w nich zabić. 

Bo choć kruche i małe, 
jak żeberka osłaniały serce POLSKI - 
                        WARSZAWĘ. 

Za wielkie były tylko te ich hełmy. 
To wszystko co na nich. 
I za ciężki karabin. 
Dzieci Starego Doktora

Skazano WAS na zagładę… 

Miast DZIECIOM życie ratować, uczyłeś je jak odejść z godnością, bez lęku, 
                             DOKTORZE. 

Szły czwórkami w stronę PRZEZNACZENIA. 
W schodzonych trzewikach. 
W znoszonych ubraniach. 
 Każde z ulubioną zabawką w ręce. 

Ot, jak z sierocińca DZIECI.

Jeden z chłopców niósł flagę. Drugi grał na skrzypeczkach. 
Ty z Nimi jak zawsze, jak co dzień. 
Sercem w stronę każdego DZIECKA. 

Drogi WAM nikt nie zagrodził. 
Dzieci Nowych Wojen

To nie DZIECI wrogów. 
To dzieci OJCÓW i MATEK.

Takich samych jak MY. 

-Czym różnią się ich serca od naszych? 
-Które z nich czulej kochają? 
-Które mniej cierpią po dziecka stracie? 

Jednako słone są wszystkich łzy.

Za często dziś pada słowo WRÓG. Za rzadko słowo PRZYJACIEL.  
Symbole 

Czterolatek z papierową torbą, 
w której cały jego dobytek – zagubiony w piaskach pustyni.

Chłopiec z plecakiem załadowanym trotylem. 

Dziecko-tablica na drewnianej nodze 
z ostrzeżeniem: – Zaminowane pole! 

Dzieci… Armia Marsowych dzieci… 

Po nich podziurawione hełmy czaszek. 
Kula Ziemi nabita ich prochem. 

To nie tylko kadry z filmów wojennych. 
To już SYMBOLE czasów naszych…. 
Pochylam pióro...

Pochylam pióro – 
czoło poetów, 
przed ARMIĄ MARSOWYCH DZIECI: 

Małymi Powstańcami Warszawy. Bałwankami w syberyjskich śniegach. 
Pisklętami ze wszystkich gniazd wyburzonych. 
Przed DZIEĆMI, 
które przedwcześnie wyrosły z zabawek. 

Pochylam pióro – 
czoło poetów, 
przed DZIEĆMI Starego Doktora, klockami w krematoryjnych piecach. 
Myszkami pod miotłą, ukrywającymi się w norach…

Pochylam pióro – 
czoło poetów, 
przed DZIEĆMI, co miały wisiorki z granatów 
i trotylem wypchany plecaczek.

Przed DZIEĆMI, które dotąd świat opłakuje. 
Przed DZIEĆMI, po których nikt, prócz MATEK, nie płacze. 
Z ostatnim słowem

Szczęściem, 
złożyć tę lipową gałązkę na RĘCE, 
w których skalpel-karabinem wycelowanym w stronę tej... najokrutniejszej 
z najokrutniejszych wrogiń DZIECKA – 
                 KOBIETĘ Z KOSĄ. 
                          BEZ SERCA. 

Szczęściem... 
Tak łatwo wszak marsową iskrą spopielić 
miliony istot ludzkich, niczym kosmyk słomy; 
A tak trudno dopalającym się w gorączce listkom 
przywrócić zieleń. 
Gasnącą iskierkę życia rozniecić w płomyk. 
Nie płaczę po Tobie 

Nie płaczę po tobie, TATO, 
gdy ten ostatni frontowy list od Ciebie 
wyciągnęłam z szuflady. 

Nie płaczę… 

Bo wiem, że Ty sam nie chciałbyś dożyć 
swojej klęski. 

Doczekać czasów hańby i zdrady. 
Medale

Na strychu babcinego domu, 
pod belką, 
wypatrzyłam blaszane pudełko zamaskowane pajęczyną. 

Były w nim medale mego wuja: spod Monte Casino, Tobruku i Palestyny. 

Listki z wieńca bogini Viktorii.

Ponad pół wieku przeleżały 
pod tą belką na strychu. 

Gdy wyciągnęłam je z pudełka 
i ze zbutwiałych wstążek kurz się obsypał, 
za plecami usłyszałam... stukot żołnierskich kroków. 

I ślepej historii chichot. 
Andersowcy

Wszystkie drogi prowadzą do RZYMU. 

Szli, 
choć granaty mieli pod piętą. 
By otworzyć drogę aliantom. Linią Gustawa zamkniętą. 

Drogi z Rzymu do POLSKI prowadzą. 

Wierzyli. 
Sojusznikom. 
Nie wiedząc, że oni już Polskę sprzedali; 
że ta ich droga już... donikąd. 

Rozfrunęli się więc po świecie, jak stado bezgniezdnych ptaków. Wykwitli na włoskiej ziemi,

łanem czerwonych maków. 
Na polu walki

Na polu walki... O, ironio! 
Dwie wrogie sobie kobiety w bieli. 
Choć nikt tu ich wrogiem, 
ni przyjacielem. 
       Li-tylko CZŁOWIEKIEM. 


Jedna z bandażem w ręku.
Druga z kosą. 

I tak przez wieki… 
Testament kombatanta

- Gdy odejdę na wieczną wartę, zakopcie mój medal w ogrodzie. Kogo on dziś obchodzi? 

Ot, blaszka ozdobna na piersi kombatanta, 
                    w ROCZNICĘ... 

Bo to, że pierś ta o śmierć się otarła, 
już się nie liczy. 

- Gdy odejdę na wieczną wartę, zakopcie mój medal w ogrodzie.

Może go kiedyś archeolog odkopie, 
i powie: - Patrzcie, złoty ząb dinozaura. 
Bogini Zwycięstwa

Bez głowy, bez rąk... w paryskim Luwrze. 
Skąd ten tragizm piękna?

Objęłaś malowanego chłopca, którego śmierć upatrzyła sobie; 
i to ona kosą odjęła ci ręce i głowę, 
widząc odbicie ust twoich na jego policzku? 

Co okaleczeniem okrutnym twego IDEAŁU. 

Bo ZWYCIĘSTWEM twoim – odrośnięte skrzydła, 
które cię uniosły ponad własną klęskę. 
To tylko kilka kropel

To tylko kilka kropel słów, 
po których papier ledwie zwilgotniał. 

A trzeba burzy z piorunami by potrząsnąć nami, 
byśmy zaczęli budować tamy 
i umacniać brzegi przed napływem ścieków, 
pogłębiać koryta sumień, 

 by nie zaskoczyło nas tsunami, nie zalała nas błotnia. 
Gołąbek pokoju

Gołąbek pokoju – 
rysunek PICASSA. 

W bieli papieru, 
w konturze ołówka, 
kształt jego się zamknął i krasa.

A choć nie ma on skrzydeł rozpiętych do lotu, 
by mógł wzbić się w przestrzenie bez granic, 

cały glob Ziemi i niebo obleciał, niosąc w dziobku... 
               artysty PRZESŁANIE. 
Zwracam ci pióro, Muzo

Zwracam ci pióro, Muzo, 
z kolana dygnięciem, 
wraz z poetyckimi obrazkami, 
co ilustracją do słów: 

           NIGDY WIĘCEJ! 

Nie wymyśliłam słów tych. Wyczytałam je z wypalonych murów. 
Z obrazu Muncha. 
Ze ściany, przy której 
para chłopięcych trzewików, 
z wargami podeszew, rozwartymi w krzyku. 

Wygrzebałam je spod sosen, przy których nigdy nie zakwitł zawilec, 
spod śniegów i piasków pustynnych. 
Z miejsc, 
z których uleciały, z nadpalonymi skrzydłami, 
także i mego dzieciństwa motyle 
(Dziewięćdziesiąt sześć róż)

Dziewięćdziesiąt sześć 
biało-czerwonych róż - 
z nadwiślańskiego pejzażu.

Dziewięćdziesiąt sześć 
biało-czerwonych róż- 
czas w bukiet kirem powiązał 
 i złożył w ofierze 
              na Ojczyzny ołtarzu. 
(Gdy oto….)

Gdy oto… nagle… 
 zakrzywiło się nieba pół-koło…

++++++++++++++++++++++++++++++++ ++++++++++++++++++++++++++++++++ ++++++++++++++++++++++++++++++++ 

Świat oddech wstrzymał.

Przyśpieszyło serce. 
 
Zamilkło słowo… 
(Gdy czas…)

Gdy czas przeciął kirem 
flagę biało-czerwoną - 

serce Zygmuntowego dzwonu uderzyło z taką siłą, 
aż Ziemia zadrżała 
i Słońce przyćmiło… 

Morze łez… z brzegów wylało. 
(Zamykam oczy…)

Zamykam oczy wyobraźni, 
by nie zobaczyć Ich spojrzenia.

Zatykam uszy, 
by nie usłyszeć 
słów tych ostatnich… 

Widzę tylko bezkresne półkole nieba 
nad Ich głowami, 
co było Im czaszą spadochronu…   
                            bez linek. 

Słyszę tylko…. krzyk ciszy. 
(Nie zbuduję Ci…)

Nie zbuduję Ci ze słów pomnika… Nie dlatego, 
 że lękam się, iż te cegiełki kruche 
czas w gruz rozsypie oddechu podmuchem. 
 
Dlatego, 
że Twoja wielkość CZŁOWIECZA, nie pomieści się w słowa mego gabarycie. 
Stąd, słowo to jak dłoń przyjaciela, 
kładę w milczeniu … 
           na serca Twego płycie. 
 (Pamięć…)

Pamięć - skałą i motylem. 

Przy bliskich trwa wieki. 
Przy dalekich - chwilę. 

Pamięć… 

Jedna jak włos babiego lata się rozwieje. 
Druga - wraz z nami osiwieje.

Pamięć…    
Poetycka posucha

Patrzę w kartkę papieru- 
biała plama nie rozszczepiła się 
w wiersza tęczę. 

Tylko to przekreślone zdanie na niej. 
Porzucone słowa. 
Łza atramentowa 
w niespełnionych rymach… 

Chwil takich coraz więcej. 

I cóż, że pióro w dłoniach 
jeszcze trzymam, 
że dźwięk od ciszy odróżniam, 
że na kolor reaguje tęczówka? 

Pusty kałamarz we mnie. 
Na dnie osad tylko. 
I zatopiona w nim stalówka.  
Rozrachunek z czasem 

RODZINĘ najhojniej obdarzyłam 
swoim CZASEM. 
Nie szczędziłam jej dni, 
                           ni nocy. 

CHLEBODAWCY wyprzedałam dni robocze. 

 Z PRZYJACIÓŁMI dzieliłam, 
 wykradzione z prozy życia, chwile. 
 A ty, ty POEZJO, 
choć byłaś mi tylko… przelatującym motylem, 
mgnieniem oka, 
w tobie odbite moje życie. 
Cała moja EPOKA.  
Moje pegazy 

Patrzę jak konik polny beztrosko 
strząsa z traw krople rosy. 
Skrzydełka ma takie delikatne, 
takie zielone, 
jak łąka przed sianokosem… 

Spoglądam w pola, 
z których skrzydlaty koń z siwą grzywą, 
zwozi do stodół, skrzypiącą furą, 
to moje żniwo. 

Jakże im w parze iść przy jednym dyszlu, 
drżę z niepokojem, 
gdy czas je wprzęgnie do karawanu… 
POEZJI mojej.     
U końca atramentowego szlaku 

Prrr, mój skrzydlaty bułanku! 
Nie czas to nasz już... ku wiośnie. 

Niech ziemia sobie od nas odpocznie. 
Świeżą zielenią porośnie. 

Gdy jesień z liściem uleci.
Gdy śnieg obieli nam twarze... 
Niech ją już młody poeta 
swoim spojrzeniem obdarzy.  



(c)2021, Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Na stronie wykorzystano ilustracje Joanny Hrk z tomów wierszy 
Karoliny Kusek pt.: "Objęłam spojrzeniem świat dziecka" i "Dzieci Marsa"